Muzyka trzech pokoleń . Propozycje do cyklu audycji.
DanielP:
Cytat: Mayonez 09-04-2011 12:04:39
Cytat: DanielP 08-04-2011 14:04:48
To ja zaproponuję KWAFTWERK
Chyba chodzi o Kraftwerk ??? a może to jakiś inny zespół ? ;)
Literówka :P
Pewnie że KRAFTWERK !
Chyba nadaje się do tej audycji, w końcu gdyby nie oni, nie było by nawet Depeche Mode :)
haze:
18 kwietnia godzina 20
Orchestral Manouvers In The Dark
Orchestral Manouvers In The Dark - brytyjski synthpopowy zespół powstał w 1979 roku. Grupę, która wyrosła na gruzach formacji The Id, założyli Andy McCluskey (wokal, gitara basowa) i Paul Humphreys (instrumenty elektroniczne). Pierwsze dwa albumy zespołu, "Orchestral Manoeuvres In The Dark" i "Organisation", ukazały się już w 1980 roku.
Szczyt popularności grupa osiągnęła w 1981 roku wraz z wydaniem krążka "Architecture & Morality", który zawierał przebojowe single "Joan Of Arc" i "Maid Of Orleans". Do 1988 roku ukazały się jeszcze cztery płyty ("Dazzle Ships", "Junk Culture", "Crush" i "The Pacific Age"), choć nie pozostały bez echa, to nie powtórzyły sukcesu "Architecture & Morality". Zafascynowany muzyką eletroniczną spod znaku Kraftwerk i Briana Eno, nie miałem pojęcia, że tytuł pierwszej z piosenek nawiązywał do "imienia" nadanego przez amerykańskich żołnierzy bombie, która została zrzucona na Hiroshimę.
Od początku próbowaliśmy ruszyć to wszystko do przodu. Byliśmy odkrywcami. Nasz styl, skala użycia syntezatorów, była czymś bardzo oryginalnym. Lata 90. to już zupełnie inna bajka. Na szczęście syntezatory są znowu na czasie, więc i nasze granie wróciło do mody. Nowa generacja odrzuciła rockandrollowe frazesy. Udało się stworzyć coś, co się bardzo dobrze sprzedawało. Artystycznych wielkich ambicji przy tym nie miałem, ale nie żałuję tego. Wtedy właśnie ostatecznie przekonałem się, że tym światem rządzi kasa i zakłamanie.
Świat muzyki pop to okropne miejsce – mówi nam lider OMD. – Liczy się tylko kasa. Nikt nie myśli o sztuce, o pięknie, o treści i emocjach. Piosenki są produktami, jak paczka paluszków albo papier toaletowy. Nieraz zbierało mi się na wymioty.
Gdy kilka lat temu pojawiły się informacje o reaktywacji Orchestral Manoeuvres in the Dark w oryginalnym składzie, fani nie kryli radości. OMD to przecież nie tylko kolejny zespół z lat 80., który wraca po latach z premierową muzyką. To przecież mistrzowie synthpopu, autorzy tak niezapomnianych przebojów, jak "Enola Gay", "Souvenir", "Joan of Arc", "Maid of Orleans" czy "Locomotion".
Kiedy zaczynaliście, robiliście wszystko, żeby odciąć się od aktualnych trendów. Nazywanie zespołu Orchestral Manoeuvres In The Dark i śpiewanie o samolotach i rafineriach nie było chyba najlepszym sposobem na zostanie gwiazdą pop?
Ale my nie chcieliśmy zostać gwiazdami. Jak zaczynaliśmy, mieliśmy po 16 lat i traktowaliśmy muzykę wyłącznie jako hobby. Nawet nasi najbliżsi znajomi twierdzili, że robimy kompletny szajs. Szukaliśmy dla siebie dziwnej nazwy, żeby od popu się oderwać, nie być z nim kojarzonym. Kiedy sprzedaliśmy milion egzemplarzy naszego singla, najbardziej zaskoczeni tym faktem byliśmy my sami. To, o czym mówisz w pytaniu, wydawało się złym pomysłem, ale w rezultacie wypaliło.
Poczuliśmy głód grania muzyki, której tak wiele zawdzięczamy. Zobaczyliśmy, że ludzie ponownie darzą ją szacunkiem. Wróciliśmy, bo tak naprawdę nigdy nie chcieliśmy odchodzić.
Dlaczego więc odeszliście?
Nie byliśmy w stanie sprostać wymogom lat 90., tej całej generacji X, której nasza muzyka nie odpowiadała. Muzyczną sceną ponownie zawładnął wtedy rockandrollowy potwór. Ciężko mu się było przeciwstawić.
Nie lubisz rock'n'rolla?
Nie mam nic przeciwko. Ale przerażało mnie, że niektórzy zaczęli nam wmawiać, iż muzyka, która ewidentnie należała do przeszłości, jest przyszłością. Mam na myśli takie zespoły jak Oasis, cały ten britpop. Przyszłość? Co to k**** jest? Przecież to są lata 60.! W takich realiach czułem się bardzo depresyjnie. Do tego stopnia, że dałem sobie spokój z graniem. Miałem wrażenie, że marnowałbym swój czas. Oczywiście rozumiem, że każda nowa generacja odrzuca swoją poprzedniczkę, a nawet próbuje ją zabić. Tyle że w zamian powinna zaoferować coś nowego!
A może po prostu wszystko musi prędzej czy później zatoczyć koło?
Racja. Trudno nie zauważyć, jak stara jest szeroko pojęta muzyka rozrywkowa. Gdy tysiąc lat temu ktoś wsiadał na statek, mógł dotrzeć w miejsca, których nikt przed nim nie odkrył. A teraz? Cały świat jest na mapie. W muzyce jest podobnie. Nawet jeśli istnieją wykonawcy, którzy próbują mówić coś nowego, tak naprawdę robią to przy użyciu starych środków. Lady Gaga to nic innego jak kombinacja tego, co popkultura nam serwuje od dawna.
Sam masz spore osiągnięcia na polu muzyki pop – byłeś przecież twórcą i kompozytorem bestsellerowego projektu Atomic Kitten.
Zrobiłem to dla zabawy. Zdałem sobie sprawę, że mogę pisać świetnie piosenki, nie musząc ich wcale śpiewać. Miałem pełną kontrolę, niczym się nie przejmowałem. Przy okazji sprzedałem 10 milionów płyt [śmiech].
Co więc odróżnia nową płytę OMD od takiego produktu?
Choćby to, że aspekt finansowy nie ma dla nas aż takiego znaczenia. Nie potrzebujemy więcej pieniędzy na rachunki czy życie na wyższym poziomie. "History of Modern" powstało więc z właściwych pobudek – jedynym powodem, dla którego nagraliśmy ten album, była chęć tworzenia nowej muzyki i zaprezentowania jej światu.
Ale skoro sam zauważasz, że wszystko zostało już powiedziane, czy w pewien sposób również nie odcinasz kuponów od dawnej sławy?
To dobre pytanie. Nie będziemy ściemniać, że wymyślamy na nowo coś, co już zostało wymyślone. Nasz unikalny sposób tworzenia został przecież zdefiniowany na pierwszych czterech albumach. To one stanowiły dla nas punkt wyjścia, ale tylko na poziomie odnalezienia w sobie podobnego entuzjazmu i stylu. Do starej dźwiękowej palety dodaliśmy jednak sporo nowych kolorów.
Czujecie się więc retro-innowatorami?
Tak, dość poważnie zaawansowanymi wiekowo [śmiech]. Jesteśmy weteranami żeglującymi na postmodernistycznych falach, świadomymi, w jakim znajdujemy się położeniu i jakie trendy nas otaczają.
Tak szczerze – czemu ci się jeszcze w ogóle chce, skoro powiedziałeś niedawno, że branża muzyczna jest skończona?
Może z przekory? Poza tym naszym celem nie jest bycie częścią branży, lecz granie. Sytuacja przemysłu muzycznego przypomina Cesarstwo Rzymskie tuż sprzed swojego upadku. Zbliżają się multimedialni Wizygoci, którzy wkrótce zmiotą wszystko z powierzchni ziemi.
Ale przecież ludzie nie zrezygnują z muzyki!
Oczywiście, z tym zastrzeżeniem, że młoda generacja nie uznaje jej za coś istotnego, z czym można się identyfikować. Muzyka to ikona na pulpicie komputera. Można ją otworzyć, usunąć, przesłać dalej i skopiować. Owszem, bywa ważna, ale nie bardziej od filmu, designu, architektury czy mody. Młodzi ludzie są częścią multimedialnego krajobrazu, kreowanego przez iPody, cyberprzestrzeń, Facebooka, masowe media i gry komputerowe, ale nie prawdziwą sztukę. Nie mówię, że to źle, bo często mają z tego powodu szerszą perspektywę. Świetnym przykładem jest mój piętnastoletni syn. Muzyka to dla niego miły dodatek do życia. Tymczasem ja mógłbym spędzać całe godziny, słuchając płyt, czytając teksty i wpatrując się w książeczkę. Dla niego to nuda. Na szczęście są jeszcze koncerty, gdzie muzyka nadal jest najważniejsza
A pamiętasz wasz pierwszy koncert w naszym kraju w 1985 roku [na Stadionie Dziesięciolecia)?
Tak, i to bardzo dobrze. To był cholernie dziwny występ. Tego samego wieczoru nagrywaliśmy program telewizyjny w Niemczech, więc gdy przylecieliśmy do Warszawy, od razu zabrano nas na miejsce. Scena była na środku boiska, a publiczność znajdowała się bardzo daleko. Prawdę mówiąc, w ogóle jej nie widzieliśmy. Słyszeliśmy za to krzyk tysięcy osób. Pełen surrealizm! Wtedy nie mieliśmy pojęcia, że Polacy znali nasze nagrania z radia i kupowali nasze bootlegi [a raczej pirackie kastety . Coś fantastycznego. To dziwne, bo jest kilka krajów, jak Polska właśnie czy Włochy, Hiszpania i skandynawskie, gdzie nas nie zapraszają. Szkoda, bo chętnie byśmy do was przyjechali.
A dopuszczałeś do siebie myśl, że za kilka lat Polska i inne kraje bloku wschodniego mogą odzyskać wolność?
Zupełnie nie. Wychowałem się w realiach zimnej wojny, o której nagraliśmy nawet kiedyś płytę "Dazzle Ships". Prawdę mówiąc, jako dzieciak w ogóle nie wierzyłem, że kiedykolwiek się zestarzeję. Wydawało mi się nieuniknione, że ktoś naciśnie przycisk i wywoła wojnę nuklearną…
Taka możliwość nadal istnieje.
Tak, ale nie sądzę, by groziła nam ze strony Rosji czy nawet Chin. Większym zagrożeniem są różne radykalne ugrupowania terrorystyczne. Ich problemem jest to, że nie mają tak naprawdę własnego kraju, w którym mogłyby rozsiewać swoją ideologię. Rosja, Ameryka czy Chiny nigdy by siebie nie zaatakowały, bo wiedzą, ze wiązałoby się to z odwetem i olbrzymią katastrofą. Także dzięki temu status quo możemy nagrywać kolejne płyty i w miarę spokojnie myśleć o przyszłości.
Bardzo sceptycznie odnosisz się do dzisiejszego popu.
Tak jak powiedziałem: 30 lat temu można jeszcze było coś odkryć. Dzisiaj wystarczy wystąpić w "Idolu" czy "X-Factor" i już jesteś sławny, a przecież nie masz nic do powiedzenia. Robyn, Beyoncé Knowles, Ladytron, Lady Gaga – wszystkie je bardzo lubię, ale one podbierają najciekawsze pomysły sprzed lat. To samo działo się zresztą w latach 80., tylko że obok powstawały nie tylko interesujące jak dzisiaj projekty, ale też nowatorskie. Oczywiście można się inspirować, tak jak my Kraftwerk. Ale kopiowanie zabija, staje się pastiszem. Większość z muzyków, którzy tak jak my wracają po latach, zjada swój własny ogon. Kopiują to, co się sprzedawało, i to mi się nie podoba.
Tak. Mniej więcej w połowie lat 80., po wydaniu czterech płyt zaczęło się psuć w zespole. Zabiło nas myślenie, że musimy pisać piosenki, żeby sprzedać płyty. Przestaliśmy się tym bawić. Kiedy w 2006 roku zdecydowaliśmy się na wspólną trasę, by przypomnieć na żywo płytę "Architecture And Morality", znowu poczuliśmy radość z początku kariery.
W roku 1988 roku zespół OMD rozpadł się, a właściwie powstały dwa zespoły. Humpreys, Cooper i Holmes odeszli do The Listening Pool, natomiast McCluskey zebrał nowych muzyków z Liverpoolu i kontynuował działalność pod szyldem OMD. Zanim nowe wcielenie grupy rozpadło się w 1996 roku, muzycy nagrali trzy albumy i wylansowali dwa przeboje - "Sailing On The Seven Seas" i "Pandora's Box".
Po zagraniu kilku tras koncertowych weszli do studia, czego efektem jest jedenasty studyjny album "History of Modern", pierwszy od wydanego 15 lat temu albumu "Universal".
Nagrywając "History Of Modern", stałeś się trochę typem, z jakim walczyłeś, kiedy zaczynałeś karierę: starszym panem odcinającym kupony od przeszłości. Nie miałeś przed tym żadnych oporów?
Andy McCluskey: Nagranie nowej płyty było chyba największym wyzwaniem w karierze OMD. Co zrobić, żeby nie mówiono, że odcinamy kupony? W którą stronę pójść, żeby nie stać się starym muzycznym zgredem? Wraz z Paulem Humphreysem spojrzeliśmy wstecz, do czasu, kiedy zaczynaliśmy. Szybko doszliśmy do wniosku, że jedynym wyjściem jest nie udawanie kogoś innego, tylko pozostanie OMD.
Postanowiliśmy wrócić na dobre, bo nikt nam już nie mówi, co mamy robić, i nie mamy ciśnienia na pieniądze. Znowu robimy muzykę dla sztuki i przyjemności. Chociaż pewnie Andy McCluskey z 1980 roku powiedziałby mi teraz: co ty właściwie wyrabiasz, daj sobie spokój. To praca dla młodziaków, ty już nie masz nic do powiedzenia. Byłbym wtedy zaskoczony i w depresji, jeżeli wiedziałbym, że w wieku 50 lat będę jeszcze grał. Z drugiej strony myślę, że "History Of Modern" spodobałoby się młodemu Andy’emu, bo to po prostu dobra płyta.Nad nową płytą chcieliśmy pracować inaczej. Wykorzystać najnowsze technologie. Paul mieszka w Londynie, ja w Liverpoolu więc w mailach przesyłaliśmy sobie materiał i pomysły, ale to wszystko wydłużało proces. Szybko okazało się, że siedząc we dwójkę w studiu, wszystko idzie szybciej. Więcej jest między nami chemii. Tak jak dawniej używaliśmy komputerów.
Nie mamy ciśnienia, jak wielu młodych wykonawców, używania prawdziwych, analogowych instrumentów. W efekcie sposób nagrywania nowego materiału niewiele się zmienił. Zresztą wiele piosenek z "History Of Modern" powstało dużo wcześniej. Nie mamy w zwyczaju wyrzucania dobrych pomysłów.
2 Listopada 2011 roku dane mi było zobaczyć po raz pierwszy i chyba po raz ostatni występ zespołu OMD na żywo. Miało to miejsce w Szkocji w Glasgow. W mieście gdzie zaczynali karierę. Dodam ,że Glasgow to miasto niezwykłe to zagłębie , matecznik artystów spod znaku pop i rock. Wymienię tylko kilku z nich, bo przeczytanie pełnej listy znanych nazwisk zajęłaby zbyt dużo czasu; DIRE STRAITS, ANNIE LENNOX, SIMPLY MINDS, COCTEAU TWINS, JIMMY PAGE i wielu innych.
Ale wróćmy do koncertu z 11 listopada ubiegłego roku. było to przeżycie , które utkwiło mi w pamięci. Usłyszałem wszystkie ich piosenki na żywo , które chciałbym usłyszeć. Liderzy OMD czyli Andy Mc Cluskey i Paul Humphreys byli w doskonałej formie muzycznej i fizycznej. Andy szalał jak młodzieniaszek po scenie grając na gitarze basowej. Kilka razy podczas koncertu zmieniał koszulę , bo ociekała od potu. Publiczność która wypełniła po brzegi Royal Hall w Glasgow reagowała żywiołowo na wszystkie piosenki i momentalnie nawiązała kontakt z OMD. Nie widziałem , aby ktoś siedział , chyba ,że niepełnosprawni na wózkach lub też niewidomi i ich psi przewodnicy. Wszyscy zebrani śpiewali z Andym i Paulem ich piosenki . Oprawę świetlną przygotowała firma Panasonic, która była sponsorem trasy History of Modern. Tło sceny stanowiły symbole poruszające się w różnych kierunkach i konfiguracjach pochodzące z okładki płyty History of Modern. Co jakiś czas skaner wyświetlał okładki płyt i teledyski do wykonywanych piosenek . Wyświetlane były też teksty listów adresowanych do OMD. Zobaczyłem wtedy kilka listów napisanych po Polsku. I tam wtedy poczułem się dumny, że dane było mi uczestniczyć w tym koncercie. 2 godziny minęło bardzo szybko – dwa bisy na zakończenie tj. Forever live and die oraz Secret. Nazajutrz w Szkockiej prasie ukazały się recenzje koncertu. Wszyscy rozpisywali się z entuzjazmem o tym występie – okrzyknięto najlepszym koncertem od ponad 20 lat. Miałem więc wielkie szczęście uczestniczyć w tym wydarzeniu – słuchać i bawić się przy niezapomnianych przebojach tej wielkiej kapeli Orchestral Manoeuvres In The Dark.
haze:
2 Maja 2011 godzina 20
Muzyka Trzech Pokoleń - QUEEN
Żaden zespół nie może zasklepić się sam w sobie, jeśli marzy o sukcesie. Musisz być zawsze gotowy , iść do przodu z duchem czasu, lub nawet wyprzedzać czas. Tak formułował Mercury artystyczne credo QUEEN. Dwudziestoletnia działalność grupy, z czego co najmniej 15 lat stanowiło pasmo większych lub mniejszych sukcesów dowodzi ,że wokalista miał rację. Na prawie każdym z siedemnastu albumów Mercury ,May, Taylor i Deacon konsekwentnie realizowali ten program. Czasami na przekór panującym modom. Zaowocowało to wielką różnorodnością stylistyczną. Po Queen można się było spodziewać wszystkiego. Nie dziwiły w repertuarze zespołu kompozycje hardrockowe, ani pastisz opery komicznej, lecz aby pozwolić sobie na coś podobnego potrzebny jest ogromny talent. Jeśli weźmiemy pod lupę osobowości poszczególnych muzyków Queen - jawi się nam jako nieco szokujące pomieszanie gwiazdorstwa i zwyczajności. Gwiazdą był zawsze Mercury – kryjący twarz pod starannie przykrytą maską. Jego images cechowały wyszukana ekstrawagancja (często ocierająca się o kicz) oraz wielkie zaangażowanie w to co robił. John Deacon i Roger Taylor są natomiast typowymi przedstawicielami normalnych zwykłych ludzi , ale z rock’n rollową duszą. Zaś Brian May stoi pomiędzy biegunami – między normalnością i gwiazdorstwem.
Pierwsza płyta Queen z 1973roku, ani druga wydana rok póżniej nie powaliła świata na kolana. Najprawdopodobniej było za wcześnie, aby stworzyć coś na miarę piosenki Killer Queen. Trzecia płyta z której pochodzi ta piosenka była albumem przełomowym , albumem , który pokazał ,że kapela ta zasługuje na szczególna uwagę. Sheer Heart Attack zapoczątkowała pasmo doskonałych płyt Queen i zwróciła muzycznemu światu na nowego kreatywnego artystę Freddiego Mercury.
Czy to prawdziwe życie? A może tylko fantazja – tak zaczyna się przetłumaczony na polski tekst piosenki Bohemian Raphsody, dzięki której w 1975 roku grupa Queen zdobyła ogólnoświatową sławę. Nagrywanie 180 ścieżek wokalnych przez okrągły tydzień spowodowało, że studyjna taśma stała się prawie przeźroczysta. Mercury zdawał sobie sprawę, że będzie to jeden z największych przebojów wszechczasów. Biegał po studiu jak szalony. Właśnie dośpiewałem jeszcze kilka Galileo, mój drogi informował producenta.
„Noc w operze” 4 płyta zespołu Queen z 1975 roku otworzyła drogę zespołowi do sławy i otworzyła przed nimi największe sale koncertowe do występów. Mercury i kompania jednak nie pozostawali bezczynni i już w następnym roku nagrali piątą płytę - Dzień na wyścigach. Z tej płyty pochodzi kolejny przebój Queen – Somebody to love.
News of the World to płyta , która wyrzuciła Freddiego na pierwszy plan. Od tego momentu Mercury został magnesem , który przyciągał , denerwował bądz wprawiał w zachwyt, zakłopotanie a niekiedy nienawiść wszystkich , którzy interesowali się muzyką.
Miał wszystko; talent , sławę, pieniądze. Potrafił się cieszyć życiem, a swoją wielką fortuną dzielił się szczodrze z innymi. Robiąc cokolwiek , rób to z klasą – te słowa powtarzał Mercury często za życia. W równym stopniu dotyczyły jego śmierci, której jakaś tam rocznica przypadła pod koniec ubiegłego roku. Chciał być mistrzem we wszystkim co robił. I był nim. Można go uznać za pierwszą hinduska gwiazdę rocka. Urodził się w rodzinie hinduskiej niedaleko Bombaju.W dzieciństwie wygrywał zawody bokserskie, a potem śpiewał przebój - WE ARE THE CHAMPIONS.
Na każdej z okładek płyt Queen do roku 1978 widniał napis - No Synths czyli bez użycia syntezatorów. Ostatni taki napis widnieje na okładce płyty Jazz.
The Game – Jedyny album zespołu, który dotarł na pierwsze miejsce na listach przebojów zarówno w Wielkiej Brytanii, jak i w Stanach Zjednoczonych. Jest to też pierwszy album Queen bez napisu "No Synths" (bez syntezatorów). Syntezatory użyte są jednak bardzo oszczędnie - znajdziemy je jedynie w "Save Me", "Another One Bites the Dust", "Rock It" i "Play the Game".
Potem dali się namówić do napisania muzyki do filmu „Flash Gordon” .Również kilka utworów z płyty A Kind of Magic z roku 1986 znalazło się na ścieżce dźwiękowej do filmu „Nieśmiertelny”.
Hot Space – wydany w 1982. Znacznie różni się stylistycznie dotychczasowej muzyki Queen, nosi ślady wpływu gatunków disco oraz funk. Spotkało się to z krytyką niektórych fanów, mimo że mieszanie różnych stylów muzycznych było zawsze typowe dla zespołu. Singel "Under Pressure", nagrany wspólnie z Davidem Bowie zdobył jednak pierwsze miejsce w Wielkiej Brytanii, co wcześniej udało się tylko jednemu utworowi Queen – Bohemian Rhapsody.
The Works – jedenasty studyjny album brytyjskiego zespołu rockowego Queen, znany zwłaszcza z przebojów "Radio Ga Ga" i "I Want to Break Free".
Płyta The Works to kolejny etap w karierze Queen, to wejście w rejony muzyki pop. Wielu sympatyków i fanów zespołu wytykało im zdradę kierunku obranego w latach siedemdziesiątych. Mercury jednak nie chciał zamykać w ramki twórczości zespołu , miał pewność i był świadomy swoich decyzji.
Po wydaniu w 1982 roku albumu Hot Space, czterech członków Queen zdecydowało się odpocząć od zespołu na następny rok, biorąc udział w solowych projektach i próbując rozwinąć swoje horyzonty w innych kierunkach. Brian May współpracował z Eddie'em Van Halen'em i z innymi nad projektem Star Fleet Project, natomiast Freddie Mercury rozpoczął pracę nad solowym albumem. W sierpniu 1983 roku zespół w komplecie rozpoczął pracę nad jedenastym studyjnym albumem. Był to pierwszy album zespołu dla EMI. Nagrywanie rozpoczęto w Record Plant Studios w Los Angeles. Podczas prac nad albumem, menadżer zespołu Jim Beach zaoferował im stworzenie soundtracku do filmu Hotel New Hampshire. Zespół rozpoczął pracę nad ścieżką dźwiękową lecz z czasem członkowie Queen zdali sobie sprawę z tego, że poświęcają za dużo czasu na jej tworzenie nie skupiając się nad nowym albumem. Oficjalnie jeden utwór "Keep Passing Open Windows" znalazł się na tym soundtracku. W listopadzie 1983 roku uzgodniono, że pierwszym utworem na nowej płycie, będzie utwór Rogera Taylora "Radio Ga Ga". Album wydano 27 lutego 1984 roku.
A Kind of Magic – wydany w 1986 roku.
Album został wykorzystany jako ścieżka dźwiękowa filmu Nieśmiertelny, w którym pojawiły się (w nieco innych niż na albumie wersjach) utwory: "Princes of the Universe", "Gimme the Prize", "Who Wants to Live Forever", "A Kind of Magic", "One Year of Love". W filmie pojawia się też utwór "Hammer to Fall" z poprzedniego albumu.
Podobnie jak The Works, płyta odniosła duży sukces komercyjny, zaś promująca ją trasa Magic Tour była najbardziej dochodową w historii
Drugi ważny moment dla Queen nastąpił na charytatywnym koncercie Live Aid na Wembley. Bob Geldof zaprosił tam zespół Mercure’go, mówiąc podobno; Powiedzcie temu pedziowi, że to będzie największy koncert w historii. Queen podbił serca widzów a Freddie i Roger Taylor znaleźli się na okolicznościowym znaczku brytyjskiej poczty.
W wielu dziedzinach nie było nikogo przed Mercury i Queen. Pierwsi grali wielki koncert rockowy za żelazną kurtyną na Budapesztańskim Nepstadionie. Mercury przez długie lata był pierwszym, najlepszym głosem rocka.
The Miracle – wydany w 1989 roku . Ze względu na zły stan zdrowia wokalisty Freddiego Mercury'ego zespół nie promował albumu trasą koncertową, co starano się zrekompensować widowiskowymi teledyskami
Innuendo był pierwszym albumem Queen, który ukazał się (tylko w Ameryce) nakładem wytwórni Hollywood Records, będącej oddziałem Walt Disney Productions. Wytwórnia zapłaciła za prawa do amerykańskich płyt zespołu 10 milionów dolarów. Album dotarł na szczyty list przebojów, gdzie utrzymywał się przez dwa tygodnie. Recenzje reprezentowały dość szeroką gamę odczuć: od pełnych zachwytu (w magazynie "Q"), po określające album "skrzyżowaniem Led Zeppelin z Kennethem Williamsem".Album powstawał od 1990 roku. Wokalista był już bardzo osłabiony trwającą od 1987 roku chorobą, dlatego też partie wokalne były nagrywane w kilku podejściach. Mimo to ich jakość nie ustępowała nagraniom z lat poprzednich. Jak stwierdził potem gitarzysta Brian May: "głos Freddiego był tu lepszy, niż kiedykolwiek wcześniej".Album zdobył status platynowej płyty w Wielkiej Brytanii i złotej w US] 8 lipca 2009 roku wydawnictwo uzyskało status platynowej płyty w Polsce.W utworze tytułowym gościnnie wystąpił Steve Howe z zespołu Yes, grając na gitarze hiszpańskiejUtwór "All God's People" jako "Africa By Night" został napisany przez Freddiego Mercury'ego i Mike'a Morana na album Barcelona, ale nie został wtedy wydanyUtwór "These Are The Days Of Our Lives" był promowany przez klip (wydany już po śmierci Mercury'ego), który był zarazem ostatnim występem z udziałem wokalisty Queen. Teledysk zarejestrowano 31 maja 1991.Utwór "Delilah" Mercury napisał dla swej kotki o tym imieniu.Podczas sesji Innuendo powstało kilka utworów, które nie znalazły się na albumie ani na żadnym innym oficjalnym wydawnictwie (m.in. "Self Made Man", "My Secret Fantasy" czy "Robbery").
N kilka miesięcy przed śmiercią wybrał się do Szwajcarii, by obejrzeć swój apartament w Montreaux z widokiem na góry – Freddie sam zadecydował o tym, by skończyć życie – wyznaje Mary Austin Pierwsza dziewczyna i przyjaciółka dozgonna Mercurego. Freddie miał świadomość, że z dnia na dzień staje się coraz słabszy, nie mógł już wstać z łóżka , tracił wzrok. Dlatego postanowił przestać przyjmować leki przeciwko Aids – dzumie xx wieku.
Made in Heaven – ostatni studyjny album zespołu Queen, nad którym grupa rozpoczęła pracę jeszcze za życia Freddiego Mercury'ego.Materiał na album został częściowo nagrany w 1991 w Montreux w Szwajcarii, gdzie grupa miała swoje własne studio nagraniowe. W 1993, dwa lata po śmierci Mercury'ego, zespół powrócił do pracy nad albumem. Ostatecznie ukazał się on w 1995.Na albumie znalazły się przeróbki starych solowych przebojów Mercury'ego Briana Maya i Rogera Taylora oraz nowe utwory zespołu, które poruszają temat życia i śmierci. Płyta odzwierciedla także fasynację przyrodą, o czym świadczyć może utwór "A Winter's Tale" (ostatni napisany przez Freddiego Mercury'ego).Okładka płyty przedstawia rzeźbę Freddiego Mercury'ego (autorstwa czeskiej rzeźbiarki Ireny Sedleckiej), widoczną o świcie na tle Jeziora Genewskiego, na które wychodziły okna domu Freddiego w Montreux. Okładkę zaprojektował Richard Gray.
Umarł 24 listopada 1991 roku , a jego prochy zostały wyrzucone do jeziora genewskiego. Niedługo potem Queen nagrał ostatnią płytę. Są na niej partie wokalne, które Mercury zaśpiewał tuz przed śmiercią w Szwajcarii. Płytę nazwano Made In Haven czyli zrobiono w niebie. Fani na całym swiecie mogli powiedzieć, że gwiazdor muzyki rockowej zaspiewał dla nich z nieba.
W 1993 Gitarzysta Brian May zdradził ,że Queen znów stanie na scenie. Zmarłego Freddiego Mercurego zastąpił Paul Rodgers znany z takich grup jak Free i Bad Company.Ale ten projekt nie był skazany na sukces i po 3 latach przepadł. Warto też wspomnieć o przyjaźni Mercurego z hiszpańską divą operową Monserrat Caballei ich wspólnym projekcie – albumie Barcelona.
Po za tym jest autorem dwóch płyt solowych Mr. Bad Guy z roku 1985 i wydanym pośmiertnie w 1992 The Great Pretender.
Gdzie zatem leży prawda o Queen? Geniusze czy wspaniali hipokryci? Na to pytanie każdy sam musi sobie odpowiedzieć.
To tyle o zespole Queen - którego jedni kochają a inni nienawidzą.
Zapraszam na audycję ilustrowaną piosenkami Queen jak również proszę o zamieszczanie kolejnych propozycji do cyklu audycji.
haze
Jolka69:
Boney M proponuje:) dzieki i pozdrawiam:)
zbynio:
jestem BONEY M uwazam ze warte jest to posluchania poniewaz to kawal dobrej i wspanalej muzy z tamtego okresu pozdro HAZE <jupi> <jupi> <jupi> <jupi> <jupi> <jupi> <jupi> <jupi> <jupi> <jupi> <jupi>
Nawigacja
[#] Następna strona