, to na poczatek.
teraz dalej: moze to nie w willbursach slychac elo, ale raczej w elo slychac lynna ? .
idzmy dalej, chlopcy wydali kilkanascie albumow i nie w kazdym utworze slychac jeffa.
pomyslem kapeli bylo jezdzenie po malych miasteczkach, a nawet wioskach z malymi wystepami, tak, jak to bylo na poczatku 20 wieku standartowe w stanach:).
wszyscy z uczestnikow projektu byli juz uznanymi artychami i kasy im tez nie brakowalo, za to idea grania do publiki na doslowne wyciagniecie reki, mozliwosc feetbacku od goscia, ktory w podziekowaniu za twoja muzyke podaje ci kufel piwa, ta szczegolna atmosfera grania dla normalnych facetow, jak ty i ja, czy wreszcie inny aspekt : to nie oni przychodza na nasz koncert - to my jestesmy ich goscmi, to wlasnie sprawilo, ze willbury's travellers sa, a wlasciwie byli, bo po smierci orbisona i harrisona pomysl upadl nieodwolalnie, niepowtarzalnym zjawiskiem w historii komercyjnych zjawisk na scenie muzycznej.
idea powolania do zycia tego typu imprezy wyszla od orbisona, ktory znalazl w osobie harrisona (juz kiedys zarazonego hari krishna) wdziecznego wspolkrzewiciela. tom petty, obracajacy sie w kregach nashvillowskich, byl trzecim "napalencem", ktory do nich dolaczyl. choc lynn, jako ostatni w tej paczce (pisze o stalych uczestnikach happeningu, bo poza nimi bralo tam udzial wiele slaw rock'n'rolla i country'n'western ), zeczywiscie wywarl spore pietna na stylu kapeli.
jego glos, typowy dla brzmienia elo, uzupelnial sie wspaniale z dyszkantem roy'a, a jego gitarowe backgroundy sprawialy, ze elementy brytyjskie (dla mnie szkocko-irlandzkie ) "uszlachetnily podstawowa amerykanska barwe melodyczna.
to tyle na razie moich wypocin, pozdrawiam
diablo