No to tera ja.
Juz sam splot zdarzen poprzedzajacych koncert byl dla mnie bardzo niekorzystny i malo brakowalo, a bym w ogole nie przyjechal. Na szczescie zona zostala z tesciowa w szpitalu (no tak, wygadalem sie...) i z pewnym opoznieniem, ale dotarlem. Po kolei:
Jakies pol godziny podrozy pociagiem i dostaje SMS od Marcina (Pistonsa - wielkie dzieki, jestes wielki), ze koncert to wlasciwie rozpocznie sie o 21.00, podczas gdy ja planowo mialem byc o 22.30. No i w tym momencie zdecydowany bylem wysiasc na najblizszej stacji i wrocic do domu. Na szczescie dla mnie Marcin przekonal mnie przez telefon, ze nawet jak nie zdaze, to i tak warto przyjechac, bo pewnie zobacze Mareena z bliska, moze jakis autograf dostane itd. Jechalem wiec dalej.
W Warszawie popedzilem do taksowni i 15 minut pozniej bylem juz na miejscu. Problem polegal na tym, ze chcialem pogadac z italo-mafiozami, ale... poza Adamem to nikogo nie znalem z widzenia. Wspomogl mnie Pitras (tez wielkie dzieki!), ktory wskazal mi Krzysia-pl, a potem... to jakos poszlo ;-)
W pewnym momencie ktos rzucil tekst: 'Mike tu jest!'. I faktycznie - byl. Nie zmienil sie na jote od wielu lat - te same dluzsze wlosy, wasy, zloty lancuch na szyi i... koszulka bahama. Skwapliwie skorzystalem z okazji i Pistons zrobil mi z nim dwa zdjecia, potem nastepne dwa zrobil tlumacz moim aparatem. Plyt Mike nie chcial podpisywac przed koncertem, co wydalo mi sie zagadkowe, ale o tym pozniej.
Sam koncert rozpoczal sie kilkadziedziesiat minut pozniej. Nie bede pisal o utworach, ktore wykonywal, gdyz Adam juz to zrobil, skupie sie na czyms innym. Przede wszystkim sam Mike - niebieskie mokasyny, biale skarpetki, biale spodnie, koszulka bahama [uwaga! teraz najlepsze!], a do tego dlugi bialy plaszcz, bialy kapelusz, ciemne okulary i koszulka bahama! Upiorek lat osiemdziesiatych w calej okazalosci splynal na scene. Ten gosc sie nic a nic nie zmienil! Jak kto inny by sie tak ubral i wyszedl gdzies na scene, to najpierw publicznosc musialaby sie przez godzine uspokajac, zeby minal jej atak smiechu. I super. Wlasnie tego oczekiwalem :-) Jak bym chcial zobaczyc rewie mody, to bym poszedl na koncert Ich Troje. A propos Ich Troje - podczas gdy Mike odpalal swoje dwie pochodnie, ktos przytomnie zaintonowal 'Wstan, powiedz nie jestes sam...' Niezly ubaw ))
Kolejna rzecza, o ktorej chcialem napisac, to fakt, ze wlasciwie nigdy nie mialem swojego najwiekszego faworyta wsrod jego przebojow. A przynajmniej tak mi sie wydawalo. Bo wykonaniem 'Love Spy' udowodnil, ze po prostu jest to miazdzacy, powalajacy, ponadczasowy kawalek muzyki. Czapki z glow! W tym biale kapelusze.
Ostatnia ciekawostka bylo podpisywanie przez niego plyt i swoich ulotek z kolazem zdjec. Otoz Mike podpisywal glownie plyty, ktore wczesniej sam rozrzucil wsrod publicznosci. Jesli ktos (tak jak ja) mial ze soba okladke od 'Let's start now' albo 'Dance control', to po prostu rzucal szybkie spojrzenie, podpisywal ta swoja ulotke i wreczal takiej osobie w ogole nie zwracaja uwage na podstawiana okladke. Moze bal sie, ze wiekszosc to okladki o jakichs piratow, czy co? W kazdym razie bylem bardzo mocno zaskoczony. Choc pewnie bardziej zaskoczony byl gosc, ktory podsunal mu singla (plyte?) Spaceballe z jego wytworni. Mike spojrzal na to i straelil: 'What's this?!' i odsunal to prawie z obrzydzeniem.
Na zakonczenie chcialem podziekowac za zorganizowanie tej imprezy - ludzie, to naprawde sie bedzie pamietac. I przepraszam, ze sie tak szybko zwinalem, ale o 2.24 odjezdzal juz moj pociag. W przyszlosci na pewno bedzie niejedna okazja, zeby spokojnie usiasc i pogadac w naszym mafijnym gronie
Olek
PS. Sorki, ze dlugosc tekstu...